Witamy Panstwa
w Salonie Artystycznym ITON-u
BIO:
Danuta Saul-Kawka (ur. 1947) – poetka, pisze również prozę i teksty publicystyczne, społecznik. Debiutowała podczas VII Kłodzkiej Wiosny Poetyckiej w 1969 r. Jest autorką tomików poetyckich „*** „(1977) i „Czasu jak na listek” (1981), wydanego nakładem Wydawnictwa Ossolineum. Publikowała swoje utwory we „Współczesności”, „Tygodniku Kulturalnym” i „Życiu Literackim” oraz w wielu wydawnictwach regionalnych. Wielokrotnie nagradzana w turniejach poetyckich, m.in. zdobyła Złote Pióro podczas VIII Kłodzkiej Wiosny Poetyckiej, kilkakrotnie była laureatką Turnieju O Złotą Lampkę Górniczą w Wałbrzychu i w konkursie O Złoty Liść Dębu podczas Wałbrzyskich Ścieżek Literackich. Za swoją działalność społeczną na rzecz dzieci została w 2005 roku uhonorowana odznaczeniem Kawalera Orderu Uśmiechu.
Źródło:
Twórczość
Rdza
samotność jest rdzą
wżera się w moje ciało
co raz ścieram ją z policzków
rozkwita na nowo
spoglądam w tył
rdza
patrzę przed siebie
rdza
a teraźniejszość jest czarna
od krwi
która we mnie
jeszcze drży
wiec mówię do nocy
zabierz mnie z sobą
niech usnę w twoich gałęziach
niech prześpię świat
cały
może zapomnę
o stromych schodach
może razem ze mną
skończy się rdza
Nic
moje biurko podnosi się
z chwilowego upadku
a ja trwam w uporze
przeciw usypianiu
starych domów
na nowe znajdzie się
lepsze zapiecki
a lampa nad dachem
nie zgaśnie przed toastem
zanim wydamy rozkazy
odsłonięcia pomnika
jeszcze się zastanówmy
co nam przynosi
największy wiatr
co nam mówi
kawał papieru
tańczący z nim
życie nie jest takie śmieszne
jak całowanie przez kalkę
jednak nie straszmy plamami
na ubraniu i słońcu
czasem na pękniętym talerzu
może ukazać się księżyc
Trujące światło
stanęła w zamkniętych drzwiach
spojrzała na mnie
wskazującym palcem
w najbardziej żyzną
część ciała
wbiła trujące światło
już nie chcę być kobietą
wyjmijcie ze mnie
wszystkie sprzęty
aby ona
nie miała o co się zaczepić
z czym tańczyć
zabierzcie kwiaty
lecz zostawcie zapach
słońce jeszcze w środku oka
liść gorący jak ptak
dusze nieznanych gwiazd
czekają na chrzest
który nie może się odbyć
beze mnie
wytnijcie słowa
zostawiając dźwięk
puste naczynie
żyje najczyściej
napełnione snami
pęka na mrozie
Jak się ubrać
znowu rozstajny poranek
i moja głowa w pieszczotach
zostaje ściągnięta na parter
do wieczora zakurzona droga
i piasek w zębach
nawet te bolą więcej
im mniej przejaśnień
nic pewnego nie stoi
pod zielonym światłem
na skrzyżowaniu leżą
pijane drogowskazy
jak się ubrać
na taką pogodę
parasole odmówiły posłuszeństwa
nie chcą udawać bohaterów
przecież wolą
słoneczne podwórza
o wszyscy moi podobni
co dzień opuszczani
na niezbadane wody
w łupince nadziei
nie łamcie wioseł
zanim
nie ujrzycie brzegu
Zatrzymaj się
Mamie
porcelanowa figurko
sześć razy brzmienna
rodziłaś kruchość
a sama twardniałaś
oddawałaś nam swoją wodę
urodę wiosenną
i ze skrzydeł pióra
do ścielenia gniazda
twój słowik
ciągle w fartuchu
zasypiał
proszony o śpiew
kleju rodzinnego domu
żywa królowo mojego nieba
mamo
nie oddawaj nas
w ręce pamięci
której nie można otruć
zatrzymaj się
w opuszczaniu nas
nie wychodź
na jednokierunkowe
schody do piwnicy
Nieustępliwie
jedyny mój przyjacielu
zimny dniu dzisiejszy
to ty ze mną nasłuchujesz
obiecujących kroków na schodach
to ja z tobą
gdy cieszę cię
swoją pracą
wleczesz mnie z sobą
i łąki obiecujesz
jak wielkie nadzieje
a tam nad rzeką
nie ma plaży
i ryby mówią
o niestrawnej wodzie
drzew za parkami
nie ma kto sadzić
i ptaki znoszą
zniechęcone potomstwo
na jednej nodze skacze bocian
druga umarła
w lodowatej wodzie
ty dniu uparty
ciągle mnie okrążasz
zostaw mi chwilę
zanim mnie nadepniesz
i powinnością nie mydl sobie oczu
pójdziesz do piekła
bo już nie ma dokąd
łagodnym myślom
ponalepiać furie
usiąść na tobie
nietrwałym motylu
i sen ci rzucić prosto w północ
za którą czesze swoje godziny
powtarzający mnie nieustępliwie
następny
Stromizna
nie patrz wieczorem
przez dziurawy garnek
tak skaleczony obraz
niełatwo potem sklecić
ból głowy pamięta
niezaspokojone rachunki
dla których nie masz
miejsca ani pierzyny
sufit się skrada
pod twoją poduszkę
tam przecież trzymasz
pułapkę na komara
umilkną echa mrozów
zapachnie ci więzienie
którego wciąż się trzymasz
przed którym wciąż uciekasz
koty wyjdą na ścieżki
myszy wyjdą na żer
noc się trochę zakaszle
zamkniesz ją rano w szufladzie
Na słonecznikach już wrzesień
przyjaciel wrzesień
uśpił moje kwiaty
teraz w doniczkach
panuje spokój
na świecie wojny
mają długie języki
i dużo śmierci
gotowej do wystrzału
urodzę jeden kwiat
dam mu długie imię
i zobaczę co mu los
przyniesie na gwiazdkę
urodzę mały zegar
wieczną klepsydrę
drugie wyzwanie
rzucone przeznaczeniu
zapomnę
że są akwarele
w odchodzącym lesie
kiedy ja boje się okna
za którym pole kamieni
usiądę wygodnie
napisze skargę na wiatr
podpalę śpiącego kota
i zacznę krzyczeć
Nie bój się
myślę
bez odpoczynku
motyl ma jeden dzień
nie od niego zależy
prawdziwy czy tkliwy
pełny lub bez szans
odganiam kłujące znaki
zamykam przed nimi szare komórki
świat mógłby się obejść
beze mnie
ale gdzie by się podziało
moje biurko
namawiam tęczę
aby zeszły z drutów
niech dostanę skrzydeł
i złotych dreszczy
niech staną na brzydkich oknach
bo moje oczy dobrze widzą
że czerwone to szare
a co słoneczne
tego nie ma
moja głupia głowo
nie obawiaj sie jutra
może ono nie przeżyje cię
może jutro nie dosiegnie
swego jutra